SLIDER POSTÓW

'Monk Bretton Priory'.

Witajcie Moi Drodzy,

Zacznę dziś skromnie, od historii pewnego miejsca, owianego mgiełką tajemnicy z którą mogłam się dziś zaznajomić.

Monk Bretton Priory (tł. Klasztor Monk Bretton) to nic innego jak ruiny klasztoru benedyktynów pod opactwem w Cluny (tereny dzisiejszej Francji), na którego zamówienie został utworzony, pod wezwaniem 'św. Piotra', 'Sanone-et-Liore'. Opactwo to zostało zbudowane w stylu romańskim, aż z trzech kościołów (!) i swego czasu nosiło miano największej świątyni na świecie, do czasu rozpoczęcia budowy 'Bazyliki św. Piotra' w Rzymie.

Ale teaz pozwólcie, że wrócimy do naszego 'Monk Bretton Priory'.

Więc klasztor znajduję się w okręgu Barnsley, Lundwood. Został utworzony w 1154 roku pod nazwą 'the Priory of ST. Mary Magdalene of Lund' (Zakon Świętej Marii Magdaleny w Lund).

Jeśli się ktoś zgubił -> 'Lund' to dawna nazwa miejscowości 'Lundwood' ;) ! 

Ale z upływem czasu nazwę tę zmieniono na 'Monk Bretton Priory'.


Tym sposobem wiecie już dlaczego 'przechrzczono' klasztor i w zasadzie skąd się wziął.

Teraz opowiem trochę o jego 'wewnętrznej historii' na tyle, na ile Cocia Ila zrozumiała przypisy znajdujące się na okolicznych tablicach informacyjnych.

W 1350 roku pewien potężny właściciel ziemski Sir. William de Notton, zwany później 'Lord Chief Justice of Ireland' w którego dłonie wpadły sporawe włości, przekazał Monk Bretton przeorowi John'owi de Birthwaite.

Oczywiście nie zrobił tego za darmo. Nie kierowała nim tez żadna dobroć serca, a chodziło jedynie o wybudowanie kościoła, w którym Notton prosił wiernych by modlili się za dusze jego, jego ukochnanej żony Isabel oraz ich dzieci.

Jak wieść polowa niesie, wierni mieli modlić się także za króla Edwarda II wraz z jego rodziną (żeby nie było).

Reasumując, wyszło mi, że chłopina bał się 'Czarnej śmierci' i dlatego, korzystając ze starego, dobrego przysłowia 'z trwogą poleciał do Boga'.

Co się zresztą dziwić, prawie 150 lat Europa zbierała sie do kupy po tej epidemii, echh ..

Kolejno klasztor doczekał się .. zamknięcia i to wcale nie tak dawno, bo w 1538, a dokładniej 30 grudnia. Ale spokojnie, długo to nie trwało i 'lokal' był już czynny pod patronatem rodziny 'Blithman', w której to prawie 50 lat później trafił jako .. 'prezent ślubny' dla czwartego syna pana Talbot'a - tak, tak, kolejny 'posiadacz polówek' w ilości więcej, niż 3.

I to tamto, i to siamto .. i w sumie to bla, bla.

Obecnie ruiny klasztoru znajduja sie pod opieką 'English Heritage', a wykopaliska głównie koncentrują się na kościele, klasztorze oraz obszarze dookołą nich. Nad bezpieczeństwem prac do niedawna czuwał miejscowy Uniwersytet w Sheffield.


A co byście powiedzieli na to, gdybym pochwaliła się miejscowym duchem ?

Dokładnie tak ;) DUCHEM !! Istnieje pewna legenda, która mówi o duchu człowieka, pojawiającego się od czasu do czasu w kolicy ruin starego młyna będącego częścią aneksu Monk Bretton.

Przegrzebałam internety i powiem, iż faktycznie .. dookoła mnie jest naprawdę sporo legend i tajemniczych zakamarków !

Z Ryuśkiem na tropie 'gęsiej skórki' ??

Spokojnie, nie zamierzam podążać tym tropem.

Zostawmy takie sprawy 'ekipie Scoobiego - Doo'.
Niesamowicie też ciesze się z pierwszego dnia wolnego od dłuższego czasu. Uff .. dawno już nie miałam sposobności nigdzie wybyć, a ostatnie bóle pleców daja mi się na tyle w kość, że od kilku dni praktycznie codziennie muszę poddać się masażom.

Na szczęście Moje Szczęście Ukochane jest na tyle cierpliwe i ugniata te moje kości, za co bardzo, ale to bardzo dziekuję <3 ~!!

Ale prawda jest taka, że Ciocia Ila posypała się ostatnio jeszcze bardziej.

Niemniej jednak, nie o tym miałabyć natura tego wpisu. Narzekałam już nie raz, iż od dłuższego czasu (a raczej jego braku), nie miałam okazji zrobić ani nic dla siebie, o Ryuśku nie wspominajać.

Dawno nie czułam się z  tego powodu tak zażenowana i smutna. Świadomość zaniedbywania własnej lalki dobija podwójnie, gdy budząc się zdajesz sobie sprawę z tego, że 'to będzie kolejny dzień w którym .. nic z nią nie zrobisz'.

Nie zmienia to faktu, pewnej prawy, iż łudzenie się myślami na zasadzie 'a może się uda', troche pomagają ukoić ownerowski ból.

Mój żywiczy chłop definitywnie potrzebuję nowych ubrań .. i zegarka! Znalazłam też oczy - IDEALNE dla RYU - które po PROSTU musze mieć. Musze  i koniec.

Oczywiście na razie pozostaje mi tempe wzdychanie do obiektów mojego żywiczego pożądania, jednak .. w końcu staną się moje.

A tak poza tym, wracając do całej koncepcji wycieczki, szalenie się cieszę, naprawdę!

To cudowne uczucie, gdy idzie się z lalką mając przy sobie Ukochanego, a ludzie nie patrzą sie jak na trzy wybryki natury. Wręcz przeciwnie, zaciekawieni podchodzą, pytają chcą dotknąć lalki, ale każdy 'żyje' własnym życiem, jakby wszystko było ABSOLUTNIE normalne.

Właśnie tą normalnością, zasadą 'żyj sobie własnym życiem' kieruje się rozwinięte społeczeństwo.
To aż przykre, że niektorzy w rodzimym kraju musza się po prostu chować ze swoim hobby, ukrywać po kątach lalki, a co gorsza - zbierać tęgie baty za to, że 'ciułając odkładali pół roku, by zrealizowac swoje marzenie i wydali pieniądze na .. lalkę, a przecież mogli np. za to kupić sobie kontener szmat i być jak inni'. 

Mam nadzieję, ba - życzę Wam, byście takich ekscesów mieli jak najmniej oraz by hobby, które jest dla Was tak cenne, cieszyło w takich chwilach co najmniej dwa razy mocniej, niż zazwyczaj.


Bo przecież życie na złość innym, to zawsze dobry powód ;).

Reasumując, zdjęcia Ryuśka + obróbka są mojego autorstwa, a za widoki z klasztoru ( i przy okazji mnie) odpowiada Moja Druga Połówka.

Ps. Może jutro uda mi się już wyczyścić własnego lalka ..

- Trzymajcie się cieplutko i do 'przeczytania' w następnym wpisie.












A i bym zapomniała, takie małe OMAKE, czyli jak dłubać swojej lalce w nosie ; P